Dziś jest 18.08.2025
Imieniny obchodzą Helena, Bronisław, Ilona, Agapit
Autor: Joanna Lisowska
Data publikacji: 16.01.2012 14:14
Liczba odwiedzin: 5590
Tagi: ameryka południowa, kolumbia, medellin, cali, santa marta, ciudad perdida, relacje, joanna lisowska
Już na samą myśl o Kolumbii przechodziły nas ciarki. Jak to się dzieje, że stereotypy tak mocno zagnieżdżają się w naszych głowach? Bo co innego mogło się w nich zrodzić na dźwięk słowa Kolumbia? Przede wszystkim narkotyki, niebezpieczeństwo, gangi, porwania itd. Nie dziwi więc, że w trakcie planowania naszej długiej podróży pominęliśmy Kolumbię. Tyle teoria. W praktyce okazało się, że bilety z Peru na Kostarykę były przeraźliwie drogie. No i oczywiście kusiła perspektywa zobaczenia dużego skrawka północy Ameryki Łacińskiej.
Playa Blanca. Fot. Joanna Lisowska
Ale nie od razu zdecydowaliśmy się na wyjazd do Kolumbii – jeszcze zastanawialiśmy się: „Może jednak zawrócić? Może faktycznie to zbyt niebezpieczne?”. Co więcej, nie tylko myśleliśmy nad powrotem, ale nawet zaczęliśmy działać w tym kierunku. Prawie zmusiliśmy pracownika jednego z telefonicznych locutorio do wyszukiwania lotniczych połączeń na Karaiby. Południe Kolumbii szczyciło się wyjątkowo negatywną opinią. Sprawdzone na szybko na stronach MSZ informacje o bezpieczeństwie i bezwizowym dla nas wjeździe do Kolumbii, trochę ostudziły nerwy. Gdy pojawiliśmy się w Tulcán, nie było już odwrotu.
Niech się dzieje wola… – jedziemy do Kolumbii!
„Pamiętajcie, im wyżej kraju, tym bezpieczniej! Najlepiej też podróżować za dnia, by uniknąć nocnych napadów na autobusy!” – te słowa wypowiadane po stronie ekwadorskiej i tuż po przekroczeniu granicy tętniły w naszych głowach jak mantra. Przeprawa piesza przez most w Tulcán do poważnie wyglądających celników, przejazd taksówką do Ipiales, skąd czekała nas podróż do Pasto, a w tym ostatnim nocleg i ponowna przeprawa w głąb kraju. Wszechobecne patrole wojskowe zatrzymały nasz autobus kilka razy, z czym po pewnym czasie się oswoiliśmy, a nawet poczuliśmy się bezpieczniej. Turystów chronili w końcu najbardziej. Ale z ulgą odetchnęliśmy dopiero, gdy wysiedliśmy w Cali. Po tej przeprawie potrzebowaliśmy co najmniej dwóch nocy, żeby odpocząć.
Miasteczko powitało nas starymi kamienicami, wśród których jak grzyby po deszczu wyrastały ekskluzywne hotele. Poza klimatycznymi placami otoczonymi wysokimi palmami, ulice tętniły zwykłym życiem: małe butiki, knajpki i mnóstwo klubów hazardowych, w których sąsiedztwie przyszło nam zresztą mieszkać. O ile za dnia miejsce wydawało się wyjątkowo wyludnione, a to za sprawą jakiegoś dwudniowego święta narodowego, tak nocą na ulice wylegały tłumy.
My zaplanowaliśmy sobie iście dziecięce popołudnie w najsłynniejszym zoo Kolumbii, które mieściło się właśnie w Cali. Atrakcja okazała się nie lada wydarzeniem – spacerowaliśmy pośród egzotycznej roślinności, jakby miniaturki dżungli amazońskiej. O dziwo, zwierzęta też wydawały się jakieś spokojniejsze i nawet szczęśliwe mimo zamknięcia, chętnie pozujące tłumom turystów odwiedzających ich dom. Do centrum nieśmiało wróciliśmy taksówką, skrzętnie chowając aparat przed oczyma gapiów. Od urokliwego kościoła San Francisco zrobiliśmy sobie spacer przez Plac de Caycedo – oblegany przez chmary gołębi i poprzez puste ulice do Capilla de la Inmaculada dotarliśmy do hotelu. Kolejnym przystankiem na naszej drodze było Medellín – miasto sławetnego Escobara i pięknych kobiet.
Miasto Escobara i pięknych kobiet
Wydawało się, że cała Kolumbia to nic innego jak zona cafeteria – „strefy kawowe”. Wielkie połacie drzewek kawowych porastały na zielono każdy skrawek ziemi. W końcu Kolumbia razem z Kostaryką wiodą prym w uprawie najlepszego kofeinowego napoju. Ten kulinarny przystanek darowaliśmy sobie ze względu na podobne doznania, którymi uraczyło nas wcześniej Peru. Medellin zaś zapowiadało się obiecująco. Już na miejscu mieliśmy raczej mieszane odczucia, a to za sprawą sporej liczby bezdomnych nagabujących nas na każdym kroku. Przy głównym Placu de Junin, gdzie przyszło nam zamieszkać, nie mogliśmy się od nich opędzić. Dziwiło mnie, że służby porządkowe nie były w stanie nad tym zapanować. Byliśmy w końcu w „centrum samego centrum”.
Okolice słynnego Junin rozpoznawalne były z oddali poprzez stragany z kwiatami, gdzie o każdej porze dnia można było kupić świeże bukiety. Leniwie spędzaliśmy czas, spacerując rozżarzonymi od gorąca ulicami Medellin. Najpierw minęliśmy piękną Katedrę Metropolitana, umiejscowioną wśród starego zalesionego parku, potem dotarliśmy do Plazoletas de las Esculturas, gdzie naszym oczom ukazało się Muzeum Antyczne. Plac otoczony był deptakiem oraz porozrzucanymi wokoło grubymi posągami różnych postaci. Te wyszły spod ręki słynnego malarza i rzeźbiarza w jednym – Botero pochodzącego z tegoż miasta. W przypadkowych galeriach rzuciły nam się w oczy jego obrazy. Zmierzając w kierunku Muzeum Interaktywnego, zachodziliśmy do kolorowych bazarków oferujących dojrzałe egzotyczne owoce (w tym banany monstrualnych rozmiarów). Ulicami jeździły barwne autobusy, które pamiętały chyba jeszcze zamierzchłe czasy. Budynki rządowe, plac z wystrzelonymi do góry pionowymi palami po drugiej stronie, wszechobecne wojsko i… brak wody w sklepach. Po godzinnych poszukiwaniach okazało się, że z trudem znajdowaliśmy półlitrowe butelki upragnionego przez nas napoju. O większych można było zapomnieć. Po te trzeba było się pofatygować gdzieś na obrzeża miasta.
Nie mogliśmy przestać robić zdjęć – tutaj przed pomnikiem Botero. Fot. Joanna Lisowska
„Zona Rosa” była naszym kolejnym punktem odwiedzin, nie tylko zresztą naszym – to miejsce bardzo popularne wśród młodych turystów. Za dnia dzielnica oferowała knajpki, restauracje oraz butiki urządzone z przepychem, artyzmem, ale raczej dla ludzi z grubszym portfelem. Wieczorem tętniło życiem klubowym, zabawowym i flirtem.
Byle dalej, byle nad Morze Karaibskie
Uroki Tagangi. Fot. Joanna Lisowska
Marzyliśmy o ciepłym jak zupa morzu, wśród białych plaż otoczonych soczyście zielonymi palmami jak z konspektów reklamowych biur podróży. Pędziliśmy w kierunku wybrzeża karaibskiego. Jedynym minusem sytuacji był fakt złamania podstawowej zasady – podróż nocna była nieunikniona. Czekało nas kilkanaście godzin w autobusie, dodatkowo zatrzymywanym na wojskową rewizję. Na szczęście widoki dżungli za oknem umilały niekończącą się jazdę. O północy zawitaliśmy do Santa Marta – miasteczka nad samym morzem i w klimacie kubańskiej Hawany. Przychylne i poznane w drodze osoby pomogły wziąć taksówkę do hostelu wynalezionego w przewodniku. Na poszukiwania nie było czasu ani odpowiedniej pory. Trafił nam się drogi pokój, ale z wieloma udogodnieniami, więc rano – oprócz zaduchu i upału – powitały nas bogate śniadanie wliczone w cenę, chłodny basen na hotelowym patio oraz Internet za friko. Do południa postanowiliśmy jednak zmienić lokum na tańsze i być może w bardziej backpackerskiej lokalizacji. Poszukiwania zakończyły się w pobliskiej wiosce Taganga, do której z całym bagażem zawitaliśmy już na wieczór.
Tego nam było trzeba! Maleńka zatoczka, wzdłuż której ciągnęła się plaża, a do której mieliśmy rzut beretem, położona w kolebce wśród zielono-szarych wzgórz i do tego lazurowa woda. Byliśmy w raju! Zachód słońca powitaliśmy nad Morzem Karaibskim ze szklanką świeżo wyciskanego soku z egzotycznych owoców zmieszanego z wodą (do wyboru z mlekiem), rybną obiadokolacją oraz koralikami dekorującymi nadgarstki i kostki, a zakupione od plażowych sprzedawców-artystów. Na tarasie nowego hostelu kontemplowaliśmy pięknie rozświetloną wioskę, siedząc na kolorowych hamakach.
Taganga, poza leniwie spędzanymi dniami na plażowaniu na pobliskiej Playa Grande (gdzie można było dotrzeć pieszo bądź wynajętą motorówką), oferowała również bujne nocne życie. Z każdego baru przy uliczkach wioski dobiegała głośna, porywająca salsa czy rumba. Wznoszenie toastów przy Cuba Libre podczas żywiołowych koncertów na żywo różnych grajków, było prawdziwą przyjemnością. Poza krótkimi wypadami do Santa Marta, gdzie robiliśmy większe zakupy spożywcze, czy jednorazowo odwiedziliśmy fryzjera, orientowaliśmy się w ofertach wycieczkowych do Zaginionego Miasta zanurzonego w pobliskiej głuszy. Do Ciudad Perdida można było dotrzeć tylko na własnych nogach, co zajmowało pięć dni. W jednej z agencji Tagangi zaproponowano nam gratisowo jednodniową podróż do Parku Tayrona – uznanego za jeden z piękniejszych rezerwatów narodowych Kolumbii. Następnego dnia postanowiliśmy poznać jego najdziksze plaże.
Jedyne, o co musieliśmy sami zadbać to dojazd do bram rezerwatu. Podmiejski autobus wysadził nas przy ruchliwej ulicy, a stamtąd spośród dwóch opcji dotarcia do plaży wybraliśmy tę na własnych nogach. Podróż na wypożyczonych koniach była równie egzotyczna, ale zwierzaki cieszyły się takim uznaniem, że mogliśmy się tylko obejść smakiem. Przeprawa zielonym i tajemniczym buszem dodawały animuszu. Na drodze przyszło nam ujrzeć Indian dawnej cywilizacji Tairona, ubranych w zwiewne jasnopłócienne narzuty. Mieli kruczoczarne długie włosy, przez co przypominali bajkowego Tarzana. Nie reagowali na nasze przyjazne pozdrowienia. Traktowali białych jak powietrze. Jeszcze tylko pole namiotowe i ku naszym oczom pojawił się Park Narodowy Tayrona.
Wybrzeże Morza Karaibskiego. Fot. Joanna Lisowska
Tak właśnie wyobrażaliśmy sobie wybrzeże karaibskie: biała plaża (gdzieniegdzie piasek połyskiwał złotymi odcieniami), błękitne morze oraz pas soczyście zielonych palm. Przy brzegu rozrzucone były ogromne skały, które od ciągłego obmywania morskimi falami kształtem przypominały zwierzęta. W parku przy plaży znajdowało się kilka ogólnodostępnych „basenów”, tzw. piscinas. Po prawie godzinnym spacerze wśród dżungli na brzegu zastał nas sen. Po przebudzeniu i orzeźwiającej kąpieli w niespokojnych wodach karaibskich, obserwowaliśmy tubylców. Pozostała część parku to pas białego piasku i otwartej przestrzeni. Morze też wydawało się jakby spokojniejsze, chronione przed wysokimi falami wałem ułożonym z kamieni. Jakież było zaskoczenie, gdy w drodze powrotnej do autobusu, wśród gaju palmowego ujrzałam chłopaka poznanego trzy miesiące wcześniej w Pucon w środkowej części Chile. Świat jest mały!
Ciudad Perdida – start!
Niestety kilkudniowy trekking utrudniły mi dolegliwości żołądkowe, dodatkowo osłabiające ciało i umysł. Nie poddawałam się jednak. Do Tagangi wysłano pod nasz hostel taksówkę, w której siedziała już jedna uczestniczka wyprawy – Amerykanka Laura. Dość szybko przypadliśmy sobie do gustu, a gdy na miejscu okazało się, że nasza grupa będzie powiększona dodatkowo tylko przez sympatycznego przewodnika Wilsona, bardzo się zżyliśmy. Z Santa Marta załadowanymi po brzegi jeepami wjechaliśmy do ostatniej zaludnionej wioski, skąd pieszo rozpoczynaliśmy mozolny trekking. Nie obyło się bez widowiskowego tankowania samochodu (rurką z kanistra) oraz obowiązkowej wojskowej rewizji przed wjazdem do dżungli.
Na podbój Zaginionego Miasta – tankujemy i ruszamy. Fot. Joanna Lisowska
Na początku spokojna trasa, czasem tylko przecinana spokojnie płynącą rzeką, z czasem przeistoczyła się w wydawałoby się niekończące, strome podejście. Powietrze stało, otaczała nas gorąca dżungla. Pot lał się z nas strugami. Co jakiś czas, na krótkich przystankach czekały nas owocowe przekąski. Kochany Wilson, chcąc mi ulżyć w bólu, zaczął nieść mój ciężki bagaż. Inni musieli dźwigać je na własnych plecach. Gdy wąski wąwóz trochę się spłycił i wyszliśmy na szczyt wzniesienia, otoczyły nas majestatyczne wzgórza powoli chowające się za chmury. Zmrok rzucał na doliny piękne odcienie. Pierwszy nocleg czekał nas w drewnianych budach, pod którymi zawieszono hamaki okryte moskitierami. Patrzyłam na nie i zastanawiałam się, czy przypadkiem sen w jednej pozycji z lekko zgiętym kręgosłupem nie będzie męczący…
Na campingu dołączyliśmy do kolejnych grup, które ruszyły tego dnia tuż przed nami. Wszelkie oczekiwania przeszła iście królewska kolacja przygotowana przez kucharzy i przewodników, którzy towarzyszyli nam w pieszej wyprawie, dźwigając dodatkowo cały kuchenny sprzęt i pożywienie. Niewiarygodne, że mieli jeszcze siły na kucharzenie! Łazienka okazała się lepianką ze szlauchem zawieszonym pod sufitem, z którego leciała tylko zimna woda. Nie obawiałam się niedogodności. Z jedną już szłam. Moje ciało nie przyjmowało posiłków, dodatkowo rozgrzewając się w coraz wyższej temperaturze.
Nasza trójka spała 11 godzin, a hamak okazał się wyśmienitym, wygodnym łożem. Nocą w dżungli padał silny deszcz – na całe szczęście nie rozpadało się w ciągu dnia, kiedy musieliśmy maszerować. Kolejny dzień powitał nas słońcem i pysznym śniadaniem. Niestety oczyszczenie mojego organizmu trwało dłużej, na czym zdecydowanie zyskiwali Krzysiek z Laurą, którzy dojadali po mnie posiłki. Szliśmy z Lisem swoim tempem, pozostając w tyle za grupą. Wilson już przyzwyczajony do mojego plecaka, bez pytania dopakował swoje rzeczy i kroczył za mną, mając mnie ciągle na oku. A gdy wydawało się, że całkowicie straciłam siły, kupił mi po drodze jakiś napój witaminowy – w tej sytuacji musiałam uzupełniać płyny.
Kolejny przystanek to gryz świeżego owocu, który czekał na nas podany na liściu palmowym, odpoczynek przy chatach Indian Tairona oraz trochę historii o plemieniu przekazywanej przez przewodnika. Wilson zerwał po drodze trawę cytrynową na herbatę, co miało być lekarstwem na mój obolały brzuch. Ku naszemu zaskoczeniu pod kolejną wiatą czekały na nas usłane łoża zamiast hamaków. Nam, jako jedynej parze, przypadło małżeńskie. Inni spali na piętrowych. Drewniana chata chroniła przed deszczem, który zawsze zaczynał padać praktycznie od razu po naszym dotarciu na camping i ustawał dopiero o świcie. W oczekiwaniu na obiad, skorzystaliśmy z naturalnych kąpieli w pobliskiej rzece. Woda okazała się przeraźliwie lodowata, jednak obolałe mięśnie świetnie się w niej relaksowały.
Ale przygoda jak z „Indiana Jones”, której tak bardzo wyczekiwaliśmy, dopiero miała się rozpocząć. O świcie ruszyliśmy na ostatni i najtrudniejszy odcinek prowadzący do Ciudad Perdida. Przeprawę utrudniała rwąca rzeka, która parokrotnie przecięła nam drogę. Im bliżej Zaginionego Miasta, tym nurt rzeki stawał się silniejszy, a woda głębsza. Zaczęło się: śliskie skały, przepaście nad urwiskiem, w których przejściu pomagały liany zrzucone z drzew czy potężne i równie lepkie gałęzie. Trasa przyjmowała formę sinusoidy. Chyba nie muszę dodawać, że byliśmy wycieńczeni do granic możliwości. Tragarze nie mieli wyjścia – musieli dźwigać wszystko na swoich barkach. Konie tego etapu nie pokonywały. Aż w końcu spośród gęstej roślinności wyłoniły się schody, które podobnie jak ten dzień wydawały się nie mieć końca. Laura przeżywała katorgę psychiczną, prawie na czworaka pokonując śliskie kamienie. Miała zawroty głowy, a prawie pionowe stopnie wcale nie ułatwiały zadania. Co parę stopni można było dojrzeć złote kamienie, które swego czasu nie zdążyły paść łupem żądnych pieniędzy fałszywych archeologów.
W końcu przed oczyma wyrosły nam pierwsze kręgi Zaginionego Miasta. Na wyższych kondygnacjach stacjonowała jednostka wojskowa, po krótkiej rozmowie okazało się, że wojskowi są tam od 3 miesięcy. To, co rzuciło się nam w oczy, to wyjątkowo młody wiek chłopców. Widać, że brakowało im towarzystwa i dlatego przybywający codziennie turyści stanowili dla nich nie lada atrakcję. Kolumbijskie Machu Picchu powoli spowijała mgła. A to oznaczało kłopoty w postaci ulewy. Dotarliśmy na kolejny nocleg i tam, pod wiatą, w ciszy delektowaliśmy się atmosferą miejsca, obserwując jednocześnie kręgi z lotu ptaka. Załoga przygotowywała nam ciepły posiłek. Po pysznych empanadas poszliśmy z Krzyśkiem tylko we dwójkę na spacer. Chcieliśmy lepiej poczuć klimat miasta. Nie potrwało to jednak zbyt długo, bo w ułamku sekundy zeszli się żołnierze, zagadując nas na różne sposoby. Z jednym wróciliśmy do campingu. Zrobił nam darmowe show ze swoją bronią jako głównym rekwizytem. Po kolei pozowaliśmy do zdjęć, obładowani osprzętem z całą amunicją, jaką miał.
Zaginione Miasto. Fot. Joanna Lisowska
Następnego dnia mieliśmy wracać do do Tagangi. O poranku Wilson zafundował wszystkim czas z historią w tle. Przechadzaliśmy się wśród dżunglowych zakamarków słuchając śmiesznych anegdot, indiańskich legend i opowieści o starodawnych zwyczajach plemienia Tairona. Podobno widzieliśmy zaledwie 10 procent wszystkich kręgów. A wydawała się, że jest ich tak dużo! W głębszych zakamarkach kryły się wioski, jakby wyludnione. Na koniec edukacyjnych spacerów, zagubiła nam się parka backpackerów. Zaginieni w Zaginionym Mieście… Co za zbieg okoliczności! Mimo że szlak był nam już znany, nie oznaczało to, że było łatwiej. Mnie cały czas towarzyszyły problemy żołądkowe.
Magiczna Cartagena
Dzień odpoczynku w Tagandze i już jechaliśmy do najbardziej polecanego nam miasta Kolumbii – magicznej Cartageny. Zorganizowany spod hostelu bus podwiózł pod wskazane miejsce – Casa Viena (jeden z popularniejszych hosteli w mieście). Tu rezerwowaliśmy bezpieczny rejs do Panamy przez bajeczne wyspy Archipelagu San Blas. Hostel proponował sprawdzonych kapitanów, gwarantujących pewne wydostanie się z Ameryki Południowej drogą morską. Historie o przewożonych nielegalnie pod pokładem łódki narkotykach wzbudzały czujność. Niestety najbliższy rejs miał być za tydzień, więc na Cartagenę byliśmy zmuszeni przeznaczyć tyle dni. Nie był to jednak czas stracony, a miasto opuszczaliśmy zadurzeni w nim po uszy. Miejsce przypominało wyglądem Santa Martę, a tym samym wspomnianą wcześniej kubańską Hawanę. Wszystko było takie kolorowe, tajemnicze, stare.
Eksplorowanie rozpoczęliśmy od Puerto de Reloj – wieży zegarowej i bramy głównej w jednym, prowadzącej do ''wnętrza'' miasta. A ta część ukryta była jakby za obronną fasadą – Las Murallas. Na Plaza de los Coches roiło się od małych straganików z kolumbijskimi pamiątkami. Miejsce było kiedyś targiem niewolników. Poprzez Plaza de la Aduana – najstarszy i największy plac starego miasta dotarliśmy do Plaza de Bolivar – w parkowej scenerii i z pomnikiem Bolivara na koniu. Słynne nazwisko Simona Bolivara pojawia się w Ameryce Południowej na każdym kroku. Był bowiem bohaterem walk o wyzwolenie tej części świata spod władzy Hiszpanów. Swoją wyzwoleńczą walkę rozpoczął właśnie od Cartageny. Zasiedliśmy na ławce parkowej wśród leciwych staruszków, popijając kawę z termosu, którą kupiliśmy od ulicznych sprzedawców. Zza solidnych murów okalających miasto rozpościerał się niesamowity widok na wieżowce biznesowej części Cartageny. Poza fasadą mieścił się port, w którym wykupiliśmy bilety na organizowaną stąd wyprawę na słynną pobliską Playa Blanca.
Playa Blanca. Fot. Joanna Lisowska
Wieczorami w mieście toczyło się bujne życie towarzyskie, dzięki czemu nawet przez chwilę się nie nudziliśmy. Nam do gustu przypadł „Donde Fidel” (czyt. Gdzie Fidel) polecany przez poznanych w drodze podróżników. Po jednym wieczorze stał się naszym ulubionym miejscem rozrywki. Knajpa mieściła się na starym mieście a już z daleka dolatywały nas gorące, głośne rytmy salsy. Dużo tańczyliśmy i bawiliśmy się z Latynosami, pijąc z nimi piwo. Baliśmy się tej Kolumbii, a okazała się tak ciepła i otwarta. Żegnaliśmy się z nowo poznanymi osobami, jakbyśmy znali się latami. Salsa okazała się wciągającym tańcem zmysłów i radości. Nim się spostrzegłam, tańczyłam na bosaka.
Z każdym dniem miasto zachwycało coraz bardziej, coraz bardziej też od siebie uzależniając. Utarły nam się tu stałe przyzwyczajenia (śniadanie w tej samej knajpie, przywitanie z kundlowatym psem tuż pod hostelem, czas w kafejce internetowej po drugiej stronie ulicy). Po chwili rozpoznawaliśmy wiele osób na ulicy, a one rozpoznawały nas. W Cartagenie nie było plaż przystosowanych do wylegiwania. Na najbliższą Playa Blanca pruliśmy motorówką portową około godziny. Tych, którzy chcieli wylegiwać się tylko na plaży, wysadzono na leniwy parogodzinny pobyt na brzegu. Plaża jak w raju: biały piasek, zielone palmy, przezroczysta woda, ławice ryb, Murzynki kąpiące się na brzegu morza. Mimo że podobne widoki już widzieliśmy wiele razy, to jednak to nadal nie mieliśmy ich dosyć i nadal byliśmy nimi zachwyceni. Nie było tu zbyt wielu turystów, więc zaraz dopadła nas chmara tutejszych sprzedawców oferująca: obiad, koraliki, masaże itp. Skorzystałam z tego ostatniego, jako że była to nasza rocznica ślubu, a Krzysiek wyraził zgodę tylko dlatego, że robiła go kobieta. Rocznicę uczciliśmy pysznym rybnym obiadem a po soczystym mango zapakowaliśmy się w rejs powrotny do Cartageny.
Tym razem wieczorne wyjście do innego klubu – „Havany” zakończyło się fiaskiem. Nie można mieć wszystkiego. Pocieszył nas hamburger sprzedawany o północy parę przecznic od naszego hostelu. Żegnaliśmy Cartagenę i Kolumbię z podwójnym smutkiem. Kończył się najważniejszy etap naszej podróży. Opuszczaliśmy Amerykę Południową, o której tak marzyliśmy. Żałowaliśmy, że nie kończymy półrocznej tułaczki na tym kontynencie. Klamka zapadła, trzeba było realizować założone z góry twarde ramy programu. Bilety powrotne z Kanady mieliśmy w dłoni. Pocieszaliśmy się, że powiew latynoskiego klimatu poczujemy jeszcze w Panamie i na Kostaryce. Rejs przez Morze Karaibskie czas zacząć!
KOMU W DROGĘ, TEMU PORADNIK!
Codzienny budżet: maksymalnie 70 USD na parę (kwota po rozłożeniu na cały pobyt w kraju i zawierająca dodatkowe atrakcje, jak i dni, podczas których takiej sumy nie wydawaliśmy), chociaż często taniej; Kolumbia, poza Peru i Ekwadorem, był jednym z tańszych krajów Ameryki Południowej na naszej drodze.
Noclegi: standard noclegu – hostel lub hotel, w większości przypadków dwuosobowy pokój o podwyższonym standardzie; korzystanie z ogólnodostępnych kuchni w hostelach zmniejsza wydatki. Na hostel decydowaliśmy się poprzez wybór z przewodnika, choć częściej na miejscu jedno pozostawało z bagażami w oczekiwaniu na drugą osobę, która poświęcając góra godzinę, wynajdywała coś konkurencyjnego i o dobrych warunkach mieszkalnych. Moje odczucie – przewodnik wskazywał drogie miejsca do spędzenia nocy.
Wizy: w tym kraju nie wymaga się ich od Polaków. Mimo wszystko polecam sprawdzenie tego, jak i wielu innych przydatnych informacji, na stronach MSZ.
Warto spróbować: empanadas – nadziewane mięsem pierożki, smażone na głębokim tłuszczu (te słynne są w całej Ameryce Południowej). Nad morzem królowały owoce morza oraz ryby, głównie tzw. trucha. Poza tym, podobnie jak na całym kontynencie, króluje gotowana kukurydza i ziemniak, jako dodatek do drugiego dania, zup, często podawany z ryżem. Tu również istnieje możliwość spróbowania świnki morskiej – cuy. Kolumbia słynie z przepysznych napojów – koktajli; przygotowywano je ze świeżych egzotycznych owoców zmiksowanych z lodem i dodatkiem wody lub mleka. Polecam unikać lodu – lepiej chronić żołądek przez nieprzychylną bakterią. Bardzo popularne są też przeróżne smakowe i kolorowe napoje gazowane, podobne do oranżady.
Komunikacja – autobusy o różnym standardzie i cenie. Trzeba przyzwyczaić się do częstych wojskowych kontroli na trasie. Wszystko jednak w dobrej wierze i w ochronie obywateli oraz dla poczucia bezpieczeństwa turysty.
Ludzie bardzo otwarci i pomocni.
Zakupy: trzeba pamiętać, że Kolumbia również jest cywilizowanym krajem i wszystko tam można kupić, więc nie ma sensu wieźć z kraju produktów, które na pewno tam nabędziemy. Warto jednak mieć przy sobie, np. scyzoryk, czy latarkę na głowę i jedną ulubioną lekturę. Przydają się przy dłuższej podróży. Książki można podmieniać w hostelach – zostawiać swoje, brać dostępne z biblioteczki (niestety rzadko w języku polskim). Repelenty na inspekty również lepiej zakupić na miejscu, mają wyższy DEET, co ogranicza ukąszenia. Przydaje się w dżungli. Warto też dysponować tabletkami do oczyszczania wody w takich wyprawach jak do Zaginionego Miasta (choć w większości przypadkach mają je ze sobą przewodnicy).
Polecam przede wszystkim wybrzeże Morza Karaibskiego, piękne plaże Parku Narodowego Tayrona i koniecznie wyprawę do Ciudad Perdida – niezapomniane przeżycie! Trzeba przygotować plecy do dźwigania bagażu na własnych barkach. Cartagena – warto w niej pomieszkać. Jeśli kontynuujesz podróż do Panamy, koniecznie morzem poprzez wyspy San Blas. Nadal nie wierzę, że widzieliśmy ten cud natury na własne oczy. Dla kawoszy polecam Zona Cafeteria, gdzie mogą poznać rejony uprawy kawy, sposoby jej przeróbki oraz wziąć udział w degustacji; są to bardzo zielone i magiczne miejsca.
22.02.12, 21:38
Ja przyznam, że lubię podróżować po nowych zakątkach świata, bo tak go dużo a życie tak krótkie..ale jak mi kiedyś starczy czasu, albo po prostu uznam, że chcę i już ! to jednym z takich miejsc jest właśnie Kolumbia i jej karaibskie wybrzeże.
18.02.12, 03:03
Wróciłam z Kolumbii tydzeń temu... piękny kraj, otwarci, przyjaźni ludzie i wszędzie moja ukochana salsa! Mejsca, które najbardziej zapadły mi w pamięć, to wspomniana przez autorkę artykułu Taganga i Leticia - małe miasteczko w sercu amazońskiego lasu deszczowego. Wracam tam ponownie gdy tylko uzbieram fundusze!
01.02.12, 16:31
Nie jeszcze nie mam biletow. cenna sugestia, na pewno przemyślę sprawę. Widziałam zdjecia. Piękne!
30.01.12, 18:47
A i jeszcze jedno..jesli nie kupilas jeszcze biletow to polecam powrot z Panamy a tam dostac sie Morzem Karabiskim-zobacz moj opis rejsu przez San Blas. Takiego raju za niewielkie pieniadze nigdy nie widzialam!Zreszta zdjec za malo by to ocenic.
30.01.12, 18:42
Tak długie jak te to dopiero za parę lat, gdy moj synek podrośnie. Łatwiej z 4-latkiem niż niemowlakiem. Teraz tylko jakieś spokojniejsze próby podróżnicze, choć i tak na własną rękę i raczej Europa. A Europa też dlatego, że mój mąż boi się latać, więc przełamywanie sie do każdego lotu trwa u niego w nieskończoność, albo wcale...
30.01.12, 13:31
Doświadczenie w podróżowaniu po Ameryce Poludniowej mam niewielkie, byłam tylko przez 3 tygodnie w Brazylii, wiecej jeździłam po Afryce. Stad wiem, że faktycznie granice sa tylko w glowachl ludzi i że faktycznie to tv wytwarza jakas chorą atmosferę wokół wielu krajów. Masz jakieś kolejne podróżnicze plany:
27.01.12, 22:35
Nie zmienia to faktu, że jechać trzeba.Ja, gdybym wiedziała co mnie ominie, żałowałabym strasznie. To normalny kraj, naprawdę. Nie wiem, czy odwiedzałaś inne kraje AP ale to kwestia przyzwyczajenia, właściwie, własnego mózgu..do przestawienia się na coś normalnego a nie sf:)
26.01.12, 16:41
Dzięki za sugestie. Bedę musiała jeszcze dojrzeć do decyzji. Jeszcze pogrzebię w innych zródłach, ale faktycznie, jak będę już w A.P., na pewno w hostelach czy gdzieś spotkam innych podróżników. Być może ktoś będzie na bieżąco z sytuacją w Kolumbii. Pozdrawiam!
25.01.12, 18:56
Warto te dane potwierdzic na miejscu, bo z doswiadczenia wiem, ze nie bedac w centrum sytuacji, nie ma sie o niej zielonego pojecia a potem okazuje sie, ze jest zupelnie odwrotnie albo normalnie. Zawsze mozna sie mile zaskoczyc na miejscu, gdy sie okaze ze mozna zobaczyc wiecej niz sie planowalo.
25.01.12, 09:44
Dzięki za info. Weszłam jeszcze na stronę MSZu i tam wyczytala, ze: "Szczególne środki ostrożności należy zachować, udając się na teren departamentów Caqueta, Antioquia (rejon Urabá), Norte de Santander (rejon La Gabarra), Putumayo, Magdalena Medio, Arauca, Vichada, Vaupés, Chocó i rejon Sierra Nevada de Santa Marta. Obszary te są w znacznym stopniu kontrolowane przez nielegalne ugrupowania zbrojne i niekiedy stają się terenem regularnych walk z użyciem wojsk lądowych i lotnictwa." Czyli tak ja zwykle trzeba miec głowę na karku, uszy i oczy szeroko otwarte.
24.01.12, 17:31
Przede wszystkim trzeba na miejscu potwierdzić jak wygląda sytuacja z Guerillas (gdzie jakoby przebywają).Z tego powodu zrezygnowaliśmy z eksploracji południa kraju, choć to tak naprawdę nie oznacza, że coś się stanie w 100%. Trzeba słuchać porad innych podróżujących i słuchać własnej intuicji.Trzeba być rozważnym, ale nie popadać w paranoję. Jest bezpieczniej, niż nam się to wyobraża. Nasza wyobraźnia prawie wycofała nas z granicy z Kolmubią.A byl to jeden z lepszych krajów naszej podróży.Im wyżej, tym w moim odczuciu spokojniej.Marzę by tam wrócić. Wybrzeże Morza Karaibskiego-super!
24.01.12, 16:46
Przeczytałam relację od a do z. Czyli można powiedzieć, że Kolumbia to w miarę bezpieczny kraj i że raczej turyście nie spadnie tam włos z głowy. Poleciłabyś ten kraj innym osobom? tworzę właśnie plan wyjazdu do Ameryki Południowej i zastanawiam się nad Kolumbią. Trochę się boję o bezpieczeństwo....
Infolinia(22) 487 55 85
Pn.-Pt. 8-19;So-Nd. 9-19
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 30.04.2015 15:35
Liczba odwiedzin: 18068
Zapraszamy na relację Ani i Staśka Szloser ze zdobycia najwyższego szczytu Afryki oraz krótkiego pobytu w parkach narodowych i na Zanzibarze. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 27.04.2015 13:30
Liczba odwiedzin: 13440
Jeszcze pół wieku temu Nepal był zamknięty dla wszystkich zwiedzających. W ostatnich dekadach zamienił się w Mekkę dla ludzi kochających góry, przyrodę i egzotyczną, azjatycką kulturę. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 07.04.2015 08:39
Liczba odwiedzin: 253841
Australia oczarowuje! Ogromne przestrzenie, dzikie krajobrazy, przedziwne zwierzęta, które można spotkać tylko tam, ciekawa kultura, a do tego chyba najbardziej wyluzowani ludzie na świecie. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 30.03.2015 08:27
Liczba odwiedzin: 265037
Ośmioosobowa grupa studentów z Rzeszowa i okolic lubi udowadniać, że chcieć równa się móc. Wierni tej idei co roku wyruszają w podróż leciwym busem z 1988 r. Na koncie mają już cztery wyprawy, a teraz przygotowują się do następnej. Tym razem celem są Stany Zjednoczone, które zamierzają przejechać wzdłuż i wszerz w trakcie dwumiesięcznej eskapady. »
Tagi: patronat medialny, ameryka północna, stany zjednoczone
Autor: Źródło: materiały promocyjne
Data publikacji: 25.03.2015 09:20
Liczba odwiedzin: 9980
Festiwal Podróżniczy im. Olgierda Budrewicza Równoleżnik Zero, który odbędzie się w dniach 9-11 kwietnia 2015 r. w Mediatece (Pl. Teatralny 5) i Bibliotece Turystycznej (ul.Szewska 78) to wydarzenie skierowane do osób pragnących poczuć klimat podróżowania oraz wspaniała okazja do spotkania z podróżnikami i autorami książek. Tegoroczna edycja będzie poświęcona krajom Ameryki Północnej i Środkowej. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 02.03.2015 10:11
Liczba odwiedzin: 8252
Pięcioletnia podróż Pawła Kilena w poszukiwaniu przygody i spełnienia marzeń. Z lekkim zarysem planu i z bardzo małym budżetem. Udowadnia wszystkim, a przede wszystkim sobie, że powiedzenie „Chcieć, to móc” nie jest fikcją. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 26.09.2014 12:38
Liczba odwiedzin: 65931
„Nigdzie indziej na świecie nie ma tylu Niemców, którzy mówią po hiszpańsku i czczą bohatera narodowego o nazwisku O’Higgins”. Właśnie ta, zasłyszana wieki temu opinia na temat Chile pchnęła moje zainteresowania w kierunku owego chudego jak patyk kraju. Choć od tamtego czasu minęło już wiele lat, ciekawość pozostała, ale decyzja o wyjeździe zapadła dopiero niedawno. »
Tagi: patronat medialny, ameryka południowa, chile, patagonia
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 25.09.2014 10:24
Liczba odwiedzin: 10138
Książka Michała Zielińskiego to osobisty zapis wrażeń z wyprawy do jednego z najmniej uczęszczanych rejonów świata – południowoamerykańskiej selvy, czyli dżungli. »
Tagi: patronat medialny
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 19.09.2014 09:47
Liczba odwiedzin: 13039
Karolina i Bartek, para młodych inżynierów z Krakowa i autorów bloga Kurs na Wschód, wkrótce rusza w kolejną podróż. Tym razem zamierzają odwiedzić Indonezję, przyjmując za cel nie tylko relaks pod palmami, ale także zebranie sporej ilości materiału reporterskiego, który ma czytelnikom ich bloga pokazać azjatycki kraj od podszewki. Karolina i Bartek obierają kurs na Indonezję! »
Tagi: patronat medialny, azja, indonezja
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 01.08.2014 16:09
Liczba odwiedzin: 10469
Czy można pokonać pieszo dystans 8000 km w ciągu 8 miesięcy, samotnie, bez większego wsparcia z zewnątrz, mierząc się z różnorodnymi warunkami klimatycznymi oraz terenowymi? Można, trzeba mieć tylko jasno określony cel. A taki z pewnością przyświeca Jakubowi Mudzie, który wraz z początkiem stycznia 2015 roku wybiera się w pieszą wyprawę 8000 km Across Canada, od wybrzeża Pacyfiku aż po Atlantyk. »
Tagi: patronat medialny, ameryka północna, kanada
Autor: Anna Kaca
Data publikacji: 16.07.2014 11:07
Liczba odwiedzin: 12500
W tegoroczne wakacje razem z moim czworonogiem pokonam pieszo 800 km, promując adopcje psów aktywnych. Od Karkonoszy po Bieszczady będę prezentować ludziom dwa bardzo aktywne psy, które od wielu lat nie potrafią znaleźć domu. Pokaże również, że wakacje można spędzać ze swoim czworonogiem w fajny dla obu stron sposób. »
Tagi: patronat medialny
Autor: Archeolodzy w podróży
Data publikacji: 11.07.2014 12:45
Liczba odwiedzin: 9617
Minął ponad rok, odkąd grupa archeologów i jeden grafik zdecydowali się na podróż swojego życia, odwiesiła na jakiś czas pracę i studia i wyruszyła do Rosji. Teraz, projekt „Archeolodzy w Podróży” odżywa – w nieco zmienionym składzie (więcej info tutaj: http://archeolodzywpodrozy.blogspot.com/p/o-nas.html) ruszamy tym razem na północ! »
Tagi: europa, norwegia, skandynawia, patronat medialny
Autor: Tomasz Korgol
Data publikacji: 01.07.2014 11:07
Liczba odwiedzin: 13221
Celem mojej najbliższej wyprawy jest Nepal. Trasa wiedzie z Wrocławia przez Węgry, Bułgarię, Rumunię, Turcję, Gruzję, Armenię, Irak (Kurdystan), Iran, Pakistan, Indie, Nepal. Łącznie 15 tysięcy kilometrów, samotnie, autostopem. Wyprawa jest częścią projektu pod nazwą ,,Z uśmiechem na (Bliski) Wschód”. »
Tagi: patronat medialny, azja, indie, nepal
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 30.05.2014 11:39
Liczba odwiedzin: 7505
W trakcie minionego I Festiwalu Podróżniczego Klubu Szalonego Podróżnika w Środzie Wielkopolskiej, któremu patronował między innymi portal Etraveler.pl, słuchacze mieli okazję nie tylko przenieść się w odległe i niezwykle różnorodne części świata, ale i dostali spory zastrzyk inspiracji, po którym na pewno niełatwo będzie wysiedzieć w domu. »
Tagi: europa, polska, patronat medialny
Autor: Łukasz Kraka-Ćwikliński
Data publikacji: 26.05.2014 16:34
Liczba odwiedzin: 10149
Wyprawa przez drugą co do wielkości pustynię na świecie zbliża się wielkimi krokami. Do jej rozpoczęcia zostały niespełna dwa miesiące, co sprawia, że jest to dobry moment, by przypomnieć zainteresowanym, na czym polega jej wyjątkowość. »
Tagi: azja, mongolia, gobi, patronat medialny
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 26.05.2014 15:10
Liczba odwiedzin: 8014
Już w najbliższy piątek (30.05.) rusza w Lublinie Festiwal Podróżniczy u Przyrodników. W programie znalazły się slajdowiska z całego świata: Kolumbia, Antarktyda, Portugalia, Niemcy, Słowenia, Chorwacja) oraz z Polski (Opolszczyzna i Białowieski Park Narodowy). Ideą Festiwalu jest ukazanie piękna i bogactwa przyrody w skrajnie różnych rejonach świata. »
Autor: BusTrip into the Wild
Data publikacji: 12.05.2014 09:20
Liczba odwiedzin: 91612
Jak opisać w kilku słowach projekt BusTrip Into The Wild? 26-letni volkswagen T3, siedmioro podróżników i 12 krajów, które chcemy odwiedzić w trzy tygodnie, jak najmniejszym kosztem. »
Tagi: patronat medialny, europa
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 28.04.2014 10:02
Liczba odwiedzin: 271086
Już 23 i 24 maja rusza w Środzie Wielkopolskiej pierwszy Festiwal Podróżniczy organizowany przez Klub Szalonego Podróżnika. Dwa dni festiwalowe będą składać się z prezentacji prelegentów o „Statuetkę Klubu Szalonego Podróżnika” za najlepszą prezentację podróżniczą, prezentacji filmów oraz relacji podróżniczych zaproszonych gości specjalnych. Poza tym na każdego z uczestników czekają liczne konkursy i atrakcje festiwalowe. »
Autor: Joanna Maślankowska i Adam Wnuk
Data publikacji: 15.04.2014 11:35
Liczba odwiedzin: 9401
1 miesiąc, 2 autostopowiczów i 4 żywioły do pokonania. Podczas miesięcznej wyprawy zasmakujemy dań gotowanych w rozgrzanej ziemi, wykąpiemy się w najwspanialszych wodospadach Europy, staniemy na skraju dwóch ogromnych płyt tektonicznych jednocześnie i (mam nadzieję) nie zostaniemy porwani razem z namiotem przez niezwykle silne wiatry. Wszystko to z dobytkiem na plecach i wyciągniętym w górę kciukiem. »
Tagi: patronat medialny, europa, islandia
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 21.03.2014 14:44
Liczba odwiedzin: 392677
24 maja 2014 r. w Ośrodku Kultury w Środzie Wielkopolskiej w ramach Średzkich Sejmików Kultury 2014 odbędzie się I Festiwal Podróżniczy zorganizowany przez poznański Klub Szalonego Podróżnika. W ramach Festiwalu przewidziane są przede wszystkim prelekcje podróżnicze, slajdowiska, dyskusje i spotkania z podróżnikami. Prelegenci przedstawią swoje dotychczasowe podróże po różnych regionach świata i opowiedzą związane z nimi historie, przygody i wrażenia. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 25.03.2015 09:51
Liczba odwiedzin: 196285
Zapraszamy na kolejne spotkanie Pracowni Podróży w Bemowskim Centrum Kultury. Krętymi drogami Transylwanii i polnymi ścieżkami udamy się w podróż po Rumunii. »
Autor: Źródło: materiały promocyjne
Data publikacji: 25.03.2015 09:20
Liczba odwiedzin: 9980
Festiwal Podróżniczy im. Olgierda Budrewicza Równoleżnik Zero, który odbędzie się w dniach 9-11 kwietnia 2015 r. w Mediatece (Pl. Teatralny 5) i Bibliotece Turystycznej (ul.Szewska 78) to wydarzenie skierowane do osób pragnących poczuć klimat podróżowania oraz wspaniała okazja do spotkania z podróżnikami i autorami książek. Tegoroczna edycja będzie poświęcona krajom Ameryki Północnej i Środkowej. »
Powered by Webspiro.