Dziś jest 29.12.2024
Imieniny obchodzą Dawid, Tomasz, Gosław, Dominik
Autor: Joanna Lisowska
Data publikacji: 20.01.2012 14:38
Liczba odwiedzin: 6562
Tagi: ameryka środkowa i karaiby, kostaryka, san jose, la fortuna, monteverde, montezuma, alajuela, relacje, joanna lisowska
Do stolicy Kostaryki, San Jose, zmierzaliśmy nocnym autobusem z Panama City. W ten sposób chcieliśmy zaoszczędzić na noclegu i szybciej dostać się do nowego kraju. Człowiek zasypia w Panamie i budzi się po paru godzinach w innym państwie. Niekwestionowana zaleta takiego przemieszczania się – podróż nie dłuży się aż tak bardzo. Niestety przejście graniczne łączące te dwa kraje było jednym z najgorzej zorganizowanych na naszej drodze. Długie oczekiwanie w kolejce do zamkniętego okienka celniczego, a oprócz tego niedospanie i nasilający się głód – czy to mogło się dobrze skończyć? Na szczęście jakoś poszło i po paru godzinach siedzieliśmy w autobusie pędzącym po jeszcze bardziej – jeśli to w ogóle możliwe – zazielenionym skrawku ziemi.
Wulkan Poas. Fot. Joanna Lisowska
Kostaryka mimo swych niewielkich rozmiarów zalicza się do najbardziej bujnych w faunę i florę zakątków globu. Nieco inaczej mają się sprawy z San Jose. Miasto zostało okrzyknięte najbrzydszą stolicą Ameryki Centralnej. Odnieśliśmy podobne wrażenie. Właściwie nie było ani duże jak na stolicę, ani jakoś wyjątkowo kolorowe. Było nijakie. Tak czy inaczej spędziliśmy w niej dwie noce. Trafiliśmy do młodzieżowego hostelu o wygórowanych cenach, lecz z bezpłatnym Internetem, kawą gratis, snobistycznym barem, basenem i nieustającymi imprezami. Jak się później okazało, Kostaryka opanowana była w 80 procentach przez turystów z USA, co niestety podbijało ceny wszystkiego. Po wykonaniu wstępnego zarysu podróży po Kostaryce, zakupiliśmy bilety lotnicze do Miami w Stanach Zjednoczonych. Mieliśmy wylecieć za dwa tygodnie. Nie pozostało nam nic innego, jak zrobić wszystko, by wykorzystać ten czas jak najlepiej.
Niefartowna La Fortuna
Pierwszym miasteczkiem na naszej trasie była La Fortuna. Miejsce o zachęcającej nazwie niestety wyjątkowo poddało się panującej nad krajem aurze pory deszczowej – padało niemal cały czas. Podczas pobytu poznaliśmy dokładny terminarz ulewy i atrakcje staraliśmy się wybierać pod kątem pogody, jaka miała panować w danym miejscu. System bywał jednak zawodny. Do La Fortuna przyjechaliśmy z nadzieją, że uda nam się zobaczyć z bliska opływający rozżarzoną lawą wulkan Arenal. Niestety góra, spowita we mgle przed deszczem i po deszczu, okazała się niełatwym kąskiem dla nas. W takich warunkach organizacja wycieczki oznaczałaby wyrzucenie pieniędzy w błoto. Posłuchaliśmy zatem rady właściciela hostelu, który – jak większość mieszkańców La Fortuna – organizował turystyczne wyprawy po okolicznych terenach i zdecydowaliśmy się na wodne przyjemności.
Szczególnie kuszący atrakcjami i cenami okazał się popołudniowy pobyt w ekskluzywnym hotelu Baldi: mnóstwo basenów pod gołym niebem otoczonych przyrodą, która nawet ujarzmiona, ciągle sprawiała wrażenie dzikości. 25 USD od osoby gwarantowało parogodzinny relaks w jacuzzi z różnoraką temperaturą, w basenach wśród ogromnych skał, wodospadów, z dżunglą i egzotycznymi odgłosami w tle. Kolorowe bary, również zanurzone w wodzie, serwowały oryginalne drinki z parasolkami. Przy innych sztucznych zbiornikach dudniła dyskotekowa muzyka. Podczas gdy grzaliśmy ciała w przyjemnie ciepłych basenach, na głowę leciał chłodny kapuśniaczek. Po parogodzinnym moczeniu się skóra była pomarszczona na podobieństwo rodzynek. Uwieńczeniem dnia była wliczona w cenę wykwintna kolacja.
No to zjeżdżamy!
Kostaryki nie można opuścić bez zaliczenia jej najważniejszej atrakcji, która oferuje sporą dawkę adrenaliny. Mowa o „canopy tour”. Zjazdy na linach zawieszonych na przeróżnych wysokościach, o rozmaitej długości i wśród zadziwiającego buszu, były obowiązkowym wydarzeniem w trakcie naszej podróży. La Fortuna szczyciła się samymi „naj”: najdłuższym zjazdem (około kilometra), najwyżej położonym nad ziemią oraz najszybszym – osiągającym nawet do 70 km/h. Co tu kryć, baliśmy się, ale emocje skutecznie nas nakręcały i już wkrótce wraz z innymi uczestnikami wycieczki jechaliśmy jeepem w kierunku dżungli.
Najdłuższy zjazd zaliczony! Fot. Joanna Lisowska
Razem z liczną amerykańską rodziną zaznajamialiśmy się z technikami zjazdu, przydzielono nam sprzęt (przypominający uprzęż wspinaczkową), a potem zapakowano w większy terenowy autobus zmierzający do wyższych partii terenu. Przy pierwszej platformie obleciał nas strach, ale świadomość, że możemy zrezygnować do czwartej liny, pokrzepiała. Lot w przestworzach, możliwość dotykania niemalże stopami koron drzew i wiatr we włosach, napędzały do kolejnych, coraz wyższych skoków. A im wyżej, tym ciekawiej, bo przyroda wydawała się bardziej bujna i soczysta. Zwłaszcza długi zjazd gwarantował nieziemskie pejzaże. Nad dżunglą panowała piękna pogoda i nieustająca wilgoć. Pozostało tylko delektować się odcieniami zieleni, zapachem ukrytych w niej egzotycznych kwiatów, skrzekiem latających nad głowami papug, odgłosów małp i szumu wodospadu, który majaczył gdzieś w oddali. Wszystko było niesamowicie spektakularne.
Dzień niespodziewanie zakończył się odwiedzinami w dość skomercjalizowanej wiosce rdzennych mieszkańców tych terenów, strojnie odzianych w palmowe ubrania. Poznaliśmy ich barwne rzeźbiarskie wyroby, skosztowaliśmy domowej chichy, a do miasteczka wróciliśmy na koniach. Takiego zakończenia również nie mieliśmy w planach.
Monteverde – w głąb Kostaryki
Otoczenie dżungli potęgowało senność i głód. Nadmiar tlenu uderzał do głowy. Wśród wszechogarniającej wilgoci zmierzaliśmy do Monteverde – w głąb Kostaryki. By się tam dostać, musieliśmy pokonać dość urozmaicony przyrodniczo i transportowo odcinek. Najpierw, zaznajomiony z rodziną właściciela hotelu, taksówkarz zawiózł nas w rejony Jeziora Arenal, gdzie już czekał katamaran. Poza dwiema Amerykankami na wodnym tramwaju byliśmy sami. Ogrom jeziora porównywalny był raczej do morza, z rozrzuconymi gdzieniegdzie samotnymi dżunglowymi wysepkami. Po jego drugiej stronie i po półgodzinnej przeprawie zapakowano nas do busa pędzącego soczyście zielonymi dolinami do regionu Santa Elena.
W Monteverde wyczuwalny był większy chłód i, co nie będzie zaskoczeniem, wilgoć. Brak rezerwacji trochę utrudnił sytuację i wydłużył czas poszukiwań lokum w przyzwoitej cenie. Ja czekałam z plecakami (standardowo) gdzieś przy budce z hot-dogami i niespodziewanie zyskałam sympatyczną znajomość z jej pracownicą. Od tamtej pory już do końca pobytu w wiosce, gdy natykałyśmy się na siebie, rozmawiałyśmy o wszystkim i niczym jak stare znajome.
Krzysiek znalazł przyjazny, cały w drewnie, klimatyczny „El Sueño” z gratisowym śniadaniem. Hostel idealny był dla tych, którzy mieliby życzenie nie wyściubiać nosa poza budynek. Ogromna, ogólnodostępna sala telewizyjna z biurkami i kanapami, w sam raz, żeby zasiąść z książką, gazetą czy własnym dziennikiem podróżnym.
Spacer nad dżunglą
Nas ściągnęły tu przede wszystkim jedne z lepszych, podobno, na Kostaryce „wiszących mostów”. Nazwa jakby oczywista, bo co mogą robić mosty? Ale właśnie tak je nazywano – „hanging bridges”, co w praktyce znaczyło mnóstwo metalowych konstrukcji zawieszonych na różnych poziomach dżungli. Największe wrażenie robiły te umieszczone tuż nad koronami drzew.
"Hanging bridges", jedna ze sztandarowych atrakcji Kostaryki. Fot. Joanna Lisowska
Wykupione w pobliskim punkcie informacyjnym parku bilety dały możliwość samodzielnego spacerowania pośród tajemniczej przyrody, specjalnie przygotowanymi ścieżkami. Na naszej drodze było osiem mostów, każdy z nich dłuższy i wyżej usytuowany od poprzedniego. Te też szczyciły się samymi „naj” w całej Kostaryce. Atrakcja zdecydowanie wyciszająca. Czasem kontemplację zagłuszały dobiegające z oddali okrzyki jakichś większych małp czy rozradowanych uczestników „canopy tour”, które park również oferował. Wróciliśmy jednym z busów, których tu było zatrzęsienie. W drodze powrotnej pojazd zatrzymał się, gdy trasę przecięła nam małpia rodzina. Zarówno kierowca, jak i małpia rodzinka sytuację przyjęli ze stoickim spokojem. A w miasteczku, podczas późnego obiadu w jednej z knajp do okien podlatywały tęczowe kolibry.
Magiczna Montezuma
Plaże Montezumy – w sam raz na surfing. Fot. Joanna Lisowska
Ameryka Południowa przyzwyczaiła nas do ciągnących się w nieskończoność dróg. Przemieszczanie się po dużo mniejszej Ameryce Centralnej porównywalne było do przerwy na kawę. Mimo to perspektywa spędzenia dziewięciu godzin w drodze do wybrzeża położonego od strony Pacyfiku, odbierała energię. Montezuma, do której zmierzaliśmy, mieści się na półwyspie Peninsula de Nicoya, a najszybszym sposobem dotarcia jest promowa przeprawa słynącą z groźnych fal zatoką Golfo de Nicoya.
Do Puntarenas dotarliśmy starym autobusem. Gdy wysiedliśmy z miejsca uderzył nas podmuch gorącego powietrza. W porcie zakupiliśmy bilety promowe i po godzinie siedzieliśmy już na równie rozgrzanym statku. Rejs trwał krótko, a na półwyspie czekał kolejny miejski transport. Po południu wysiedliśmy w magicznej Montezumie. Nie mogłam pojąć, jak Kostarykanom mogą opłacać się usługi transportowe. Za naszą podróż zapłaciliśmy jedynie 15 USD! Nadrabiali cenowo w innych dziedzinach, bo faktycznie podróżowanie było najtańsze.
W Montezumie Krzysiek znalazł wymarzony drewniany hotel z widokiem na ocean. Mogliśmy odpocząć na pięknych cichych plażach wśród surfingowców i wszechobecnych „dzieci kwiatów”. Plaże powitały nas tak ogromnymi, straszliwymi falami, że nie dziwił widok tak wielu „ludzki-fok” nurzających się w niespokojnych wodach. Im dalej od wioski, tym więcej namiotów rozbitych na brzegu. Na dziko spały tu rodziny hipisów. Było tak beztrosko! Obserwowaliśmy jeepy prujące po grząskim piasku lub grupy ludzi na koniach. W takim miejscu sama chętnie znów bym pogalopowała. Obiad zjedliśmy w przytulnej knajpce, pod którą z drzew schodziły ciekawskie i głodne małpki kapucynki. Po stole pomykały zabawne jaszczurki, a przy wyjściu z knajpy drogę przecięła nam kolorowa rodzina krabów. Jeszcze tylko ciekawski jaskrawo-niebieski ptak, który z zainteresowaniem przysiadł przy pobliskim sklepie, gdy przechadzaliśmy się po Montezumie, jedząc batony. Nie było wyjścia, musieliśmy się z nim podzielić. Schrupał kawałek słodkości w okamgnieniu. Kostaryka…
Gdy natknęliśmy się na księgarnię używanych książek spotkała nas miła niespodzianka – w tym odległym miasteczku był kiedyś Polak, który (na nasze szczęście) zostawił po sobie rodzimą lekturę. Krzysiek z radością zakupił książkę, a jej autor stał się później jego ulubionym. Na szklanych drzwiach księgarni wisiało ogłoszenie: „Oferuję swój apartament za darmo w zamian za miesięczną opiekę i doglądanie dobytku. Mój wymóg – znajomość hiszpańskiego i choć trochę okolicy”. Jak widać, można było prawie za darmo zrobić sobie wakacje w tak egzotycznym kraju.
W Montezumie spędzaliśmy błogi czas na plaży, chłonąc jego pozytywną atmosferę, racząc się pysznościami w ulubionej knajpce w pobliżu hostelu oraz zaznając, w końcu, nocnego życia wśród Latynosów. Nie mieliśmy zresztą wyjścia, bo dyskoteka, dudniąca do późnych godzin tuż pod naszym nosem, nie pozwalała zasnąć. Takiej rozpusty dawno nie widziałam.
Z Montezumy można także wyruszyć na ciekawą samodzielną wycieczkę do pobliskiego wodospadu. Wybraliśmy się tam. Choć zdążyliśmy już poznać niejedno, to aż takich emocji nie spodziewaliśmy się zaznać. Szlak rozpoczynał się spokojnie i przewidująco. Gdy dotarliśmy do rzeki, wzdłuż której szliśmy, a następnie musieliśmy brodzić w mętnych wodach mniejszego wodospadu u jego ujścia, nie widząc swoich stóp i podłoża, adrenalina wzrosła. Potem pojawiły się strome zbocza, przy których jedynym podparciem były liany zrzucone z drzew, gdzie jednocześnie skryło się przerażające robactwo. W końcu do naszych uszu dotarł szum głośno rozbryzgującej się wody, a potem zobaczyliśmy pokaźnych rozmiarów wodospad. Kąpaliśmy się w baseniku utworzonym naturalnie u jego ujścia. Wydawało nam się, że za chwilę wyląduje helikopter – taki był huk spadającej wody.
Ze smutkiem żegnaliśmy się z wybrzeżem. Poznaliśmy każdy zakamarek Montezumy oraz zaznajomiliśmy się z jej mieszkańcami. Czas na ostatni etap Kostaryki.
Alajuela – w cieniu wulkanu
Alajuela leżąca tuż pod San Jose wydawała się (z opisu przewodnikowego) nieciekawym miejscem, lecz realia pokazały, że była zdecydowanie bardziej interesująca od stolicy kraju. Stąd najłatwiejszy wydawał się wypad do słynnego wulkanu Poas. Skoro Villarica w Chile nie był nam dany, Arenal w La Fortuna ukrył się w oparach mgły, pozostał nam ten dostępny dla każdego i widoczny praktycznie o każdej porze dnia. Autobus, którym jechaliśmy z terminalu w Alajuela, zawiózł nas na parking Parku Narodowego Wulkanu Poas, na wysokość jego krateru. Czy mogliśmy chcieć czegoś więcej? Krater lekko przesłaniały opary śmierdzącej siarki, na szczęście raz po raz wyłaniało się jego lazurowe oblicze. Wyglądał tak spektakularnie i tak malowniczo, że nie mogliśmy się powstrzymać przed robieniem dziesiątków zdjęć.
Och jak przyjemnie i leniwie... – widok na wulkan Poas. Fot. Joanna Lisowska
W Parku znajduje się wiele tajemniczych ścieżek, które prowadzą przez ciemny las. Idąc nimi można być pewnym, że prędzej czy później trafi się na jeden z licznych tutaj kraterów wypełnionych wodą, które tworzą wymarłe jeziora. W takich wodach nie mogły przetrwać żadne stworzenia. Na koniec swoją wiedzę o miejscu można było pogłębić w pobliskim muzeum, gdzie informacje o Poas przedstawiono na wiele wyszukanych sposobów. W muzeum znajdował się też sklepik z pamiątkami, galeria obrazów i mała kawiarenka z przepyszną kostarykańską kawą.
W Alajuela czekaliśmy na lot do Miami. Niepotrzebnie udałam się do ostatniej, choć kusząco taniej, kafejki internetowej. Podczas przeróbki zdjęć zawiesił się komputer, co w rezultacie zwiastowało najgorsze. Straciłam parę tysięcy zdjęć wykonanych od Peru do chwili obecnej. Byłam załamana! Nie było odwrotu. Zdruzgotana leciałam do nowego kraju. W USA otrzymałam informację od bliskich znajomych, że utracone zdjęcia da się odzyskać. Czekałam na powrót do Polski, gdzie cała operacja miała kosztować znacznie mniej.
KOMU W DROGĘ, TEMU PORADNIK!
• Codzienny budżet: ok. 80 USD na parę (w zależności od atrakcji, które sobie zafundujecie i ich ilości); niestety jest to jeden z droższych krajów Ameryki Centralnej, jako że turystami są tutaj głównie turyści ze Stanów. Plusem tej sytuacji jest znajomość języka angielskiego wśród większości tubylców, co ułatwia podróżowanie osobom z gorszą znajomością hiszpańskiego. Osobiście uważam, że jest to blokada emocjonalna, gdyż zawsze można poradzić sobie w konwersacji na migi.
• Noclegi: standard noclegu – głównie hostel, w którym wybieraliśmy dwuosobowy pokój; korzystanie z ogólnodostępnych kuchni w hostelach zmniejsza wydatki. Na hostel decydowaliśmy się poprzez wybór z przewodnika, choć częściej na miejscu jedno pozostawało z bagażami w oczekiwaniu na drugą osobę, która na poszukiwania poświęcała maksymalnie godzinę i przeważnie wynajdywała coś konkurencyjnego i o dobrych warunkach mieszkalnych. Moje odczucie – przewodnik wskazywał drogie miejsca do spędzenia nocy.
• Wizy: w tym kraju nie wymaga się ich od Polaków.
• Jedzenie: Kostaryka słynie z miksu ryżu, fasolki z jajkiem lub serem żółtym dodawanych do głównych posiłków. Na każdym kroku można kupić grillowanego kurczaka. Poza tym nie przypominam sobie jakichś nietypowych dań. Trzeba się przyzwyczaić do dodatkowych opłat w restauracjach (choć też prawdopodobnie nie wszystkich). Małym druczkiem w dole menu wskazane jest, by doliczyć sobie do rachunku: ok. 13% podatku plus ok. 10% „serwisowego”.
• Komunikacja – autobusy o lepszym standardzie.
• Ludzie bardzo otwarci i pomocni.
• Internet dostępny, choć raczej drogi (1-2 USD za godzinę, bywa, że drożej).
• Kostaryka jest cywilizowanym krajem i wszystko można tam zakupić. Nie ma zatem sensu brać ze sobą rzeczy, które tam z pewnością można kupić.
• Polecam przede wszystkim to, z czego ten kraj słynie, czyli: „canopy tour” – jazdę na linach nad dżunglą, „hanging bridges” – mosty nad dżunglą, zobaczenie wulkanu (na Kostaryce jest ich sporo, więc można przebierać lub zobaczyć wszystkie), plaże Morza Karaibskiego bądź Pacyfiku, oraz wszystko to, co oferuje dżungla. Wiele miasteczek proponuje: ogrody motyli, kolibrów, orchidei itp. Warto je odwiedzić, jeśli się lubi tego typu przyrodnicze miejsca i jeśli nie widziało się ich wcześniej.
Infolinia(22) 487 55 85
Pn.-Pt. 8-19;So-Nd. 9-19
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 30.04.2015 15:35
Liczba odwiedzin: 16608
Zapraszamy na relację Ani i Staśka Szloser ze zdobycia najwyższego szczytu Afryki oraz krótkiego pobytu w parkach narodowych i na Zanzibarze. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 27.04.2015 13:30
Liczba odwiedzin: 11888
Jeszcze pół wieku temu Nepal był zamknięty dla wszystkich zwiedzających. W ostatnich dekadach zamienił się w Mekkę dla ludzi kochających góry, przyrodę i egzotyczną, azjatycką kulturę. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 07.04.2015 08:39
Liczba odwiedzin: 178119
Australia oczarowuje! Ogromne przestrzenie, dzikie krajobrazy, przedziwne zwierzęta, które można spotkać tylko tam, ciekawa kultura, a do tego chyba najbardziej wyluzowani ludzie na świecie. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 30.03.2015 08:27
Liczba odwiedzin: 207465
Ośmioosobowa grupa studentów z Rzeszowa i okolic lubi udowadniać, że chcieć równa się móc. Wierni tej idei co roku wyruszają w podróż leciwym busem z 1988 r. Na koncie mają już cztery wyprawy, a teraz przygotowują się do następnej. Tym razem celem są Stany Zjednoczone, które zamierzają przejechać wzdłuż i wszerz w trakcie dwumiesięcznej eskapady. »
Tagi: patronat medialny, ameryka północna, stany zjednoczone
Autor: Źródło: materiały promocyjne
Data publikacji: 25.03.2015 09:20
Liczba odwiedzin: 8277
Festiwal Podróżniczy im. Olgierda Budrewicza Równoleżnik Zero, który odbędzie się w dniach 9-11 kwietnia 2015 r. w Mediatece (Pl. Teatralny 5) i Bibliotece Turystycznej (ul.Szewska 78) to wydarzenie skierowane do osób pragnących poczuć klimat podróżowania oraz wspaniała okazja do spotkania z podróżnikami i autorami książek. Tegoroczna edycja będzie poświęcona krajom Ameryki Północnej i Środkowej. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 02.03.2015 10:11
Liczba odwiedzin: 7242
Pięcioletnia podróż Pawła Kilena w poszukiwaniu przygody i spełnienia marzeń. Z lekkim zarysem planu i z bardzo małym budżetem. Udowadnia wszystkim, a przede wszystkim sobie, że powiedzenie „Chcieć, to móc” nie jest fikcją. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 26.09.2014 12:38
Liczba odwiedzin: 42306
„Nigdzie indziej na świecie nie ma tylu Niemców, którzy mówią po hiszpańsku i czczą bohatera narodowego o nazwisku O’Higgins”. Właśnie ta, zasłyszana wieki temu opinia na temat Chile pchnęła moje zainteresowania w kierunku owego chudego jak patyk kraju. Choć od tamtego czasu minęło już wiele lat, ciekawość pozostała, ale decyzja o wyjeździe zapadła dopiero niedawno. »
Tagi: patronat medialny, ameryka południowa, chile, patagonia
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 25.09.2014 10:24
Liczba odwiedzin: 9169
Książka Michała Zielińskiego to osobisty zapis wrażeń z wyprawy do jednego z najmniej uczęszczanych rejonów świata – południowoamerykańskiej selvy, czyli dżungli. »
Tagi: patronat medialny
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 19.09.2014 09:47
Liczba odwiedzin: 11527
Karolina i Bartek, para młodych inżynierów z Krakowa i autorów bloga Kurs na Wschód, wkrótce rusza w kolejną podróż. Tym razem zamierzają odwiedzić Indonezję, przyjmując za cel nie tylko relaks pod palmami, ale także zebranie sporej ilości materiału reporterskiego, który ma czytelnikom ich bloga pokazać azjatycki kraj od podszewki. Karolina i Bartek obierają kurs na Indonezję! »
Tagi: patronat medialny, azja, indonezja
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 01.08.2014 16:09
Liczba odwiedzin: 9039
Czy można pokonać pieszo dystans 8000 km w ciągu 8 miesięcy, samotnie, bez większego wsparcia z zewnątrz, mierząc się z różnorodnymi warunkami klimatycznymi oraz terenowymi? Można, trzeba mieć tylko jasno określony cel. A taki z pewnością przyświeca Jakubowi Mudzie, który wraz z początkiem stycznia 2015 roku wybiera się w pieszą wyprawę 8000 km Across Canada, od wybrzeża Pacyfiku aż po Atlantyk. »
Tagi: patronat medialny, ameryka północna, kanada
Autor: Anna Kaca
Data publikacji: 16.07.2014 11:07
Liczba odwiedzin: 10903
W tegoroczne wakacje razem z moim czworonogiem pokonam pieszo 800 km, promując adopcje psów aktywnych. Od Karkonoszy po Bieszczady będę prezentować ludziom dwa bardzo aktywne psy, które od wielu lat nie potrafią znaleźć domu. Pokaże również, że wakacje można spędzać ze swoim czworonogiem w fajny dla obu stron sposób. »
Tagi: patronat medialny
Autor: Archeolodzy w podróży
Data publikacji: 11.07.2014 12:45
Liczba odwiedzin: 8385
Minął ponad rok, odkąd grupa archeologów i jeden grafik zdecydowali się na podróż swojego życia, odwiesiła na jakiś czas pracę i studia i wyruszyła do Rosji. Teraz, projekt „Archeolodzy w Podróży” odżywa – w nieco zmienionym składzie (więcej info tutaj: http://archeolodzywpodrozy.blogspot.com/p/o-nas.html) ruszamy tym razem na północ! »
Tagi: europa, norwegia, skandynawia, patronat medialny
Autor: Tomasz Korgol
Data publikacji: 01.07.2014 11:07
Liczba odwiedzin: 10265
Celem mojej najbliższej wyprawy jest Nepal. Trasa wiedzie z Wrocławia przez Węgry, Bułgarię, Rumunię, Turcję, Gruzję, Armenię, Irak (Kurdystan), Iran, Pakistan, Indie, Nepal. Łącznie 15 tysięcy kilometrów, samotnie, autostopem. Wyprawa jest częścią projektu pod nazwą ,,Z uśmiechem na (Bliski) Wschód”. »
Tagi: patronat medialny, azja, indie, nepal
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 30.05.2014 11:39
Liczba odwiedzin: 6773
W trakcie minionego I Festiwalu Podróżniczego Klubu Szalonego Podróżnika w Środzie Wielkopolskiej, któremu patronował między innymi portal Etraveler.pl, słuchacze mieli okazję nie tylko przenieść się w odległe i niezwykle różnorodne części świata, ale i dostali spory zastrzyk inspiracji, po którym na pewno niełatwo będzie wysiedzieć w domu. »
Tagi: europa, polska, patronat medialny
Autor: Łukasz Kraka-Ćwikliński
Data publikacji: 26.05.2014 16:34
Liczba odwiedzin: 8800
Wyprawa przez drugą co do wielkości pustynię na świecie zbliża się wielkimi krokami. Do jej rozpoczęcia zostały niespełna dwa miesiące, co sprawia, że jest to dobry moment, by przypomnieć zainteresowanym, na czym polega jej wyjątkowość. »
Tagi: azja, mongolia, gobi, patronat medialny
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 26.05.2014 15:10
Liczba odwiedzin: 6841
Już w najbliższy piątek (30.05.) rusza w Lublinie Festiwal Podróżniczy u Przyrodników. W programie znalazły się slajdowiska z całego świata: Kolumbia, Antarktyda, Portugalia, Niemcy, Słowenia, Chorwacja) oraz z Polski (Opolszczyzna i Białowieski Park Narodowy). Ideą Festiwalu jest ukazanie piękna i bogactwa przyrody w skrajnie różnych rejonach świata. »
Autor: BusTrip into the Wild
Data publikacji: 12.05.2014 09:20
Liczba odwiedzin: 71104
Jak opisać w kilku słowach projekt BusTrip Into The Wild? 26-letni volkswagen T3, siedmioro podróżników i 12 krajów, które chcemy odwiedzić w trzy tygodnie, jak najmniejszym kosztem. »
Tagi: patronat medialny, europa
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 28.04.2014 10:02
Liczba odwiedzin: 181307
Już 23 i 24 maja rusza w Środzie Wielkopolskiej pierwszy Festiwal Podróżniczy organizowany przez Klub Szalonego Podróżnika. Dwa dni festiwalowe będą składać się z prezentacji prelegentów o „Statuetkę Klubu Szalonego Podróżnika” za najlepszą prezentację podróżniczą, prezentacji filmów oraz relacji podróżniczych zaproszonych gości specjalnych. Poza tym na każdego z uczestników czekają liczne konkursy i atrakcje festiwalowe. »
Autor: Joanna Maślankowska i Adam Wnuk
Data publikacji: 15.04.2014 11:35
Liczba odwiedzin: 8362
1 miesiąc, 2 autostopowiczów i 4 żywioły do pokonania. Podczas miesięcznej wyprawy zasmakujemy dań gotowanych w rozgrzanej ziemi, wykąpiemy się w najwspanialszych wodospadach Europy, staniemy na skraju dwóch ogromnych płyt tektonicznych jednocześnie i (mam nadzieję) nie zostaniemy porwani razem z namiotem przez niezwykle silne wiatry. Wszystko to z dobytkiem na plecach i wyciągniętym w górę kciukiem. »
Tagi: patronat medialny, europa, islandia
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 21.03.2014 14:44
Liczba odwiedzin: 288823
24 maja 2014 r. w Ośrodku Kultury w Środzie Wielkopolskiej w ramach Średzkich Sejmików Kultury 2014 odbędzie się I Festiwal Podróżniczy zorganizowany przez poznański Klub Szalonego Podróżnika. W ramach Festiwalu przewidziane są przede wszystkim prelekcje podróżnicze, slajdowiska, dyskusje i spotkania z podróżnikami. Prelegenci przedstawią swoje dotychczasowe podróże po różnych regionach świata i opowiedzą związane z nimi historie, przygody i wrażenia. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 23.10.2013 19:18
Liczba odwiedzin: 120917
Parędziesiąt lat temu olbrzymie masywy Karakorum mogły przemierzać tylko karawany, a droga od granicy chińskiej do Islamabadu mogła zająć miesiąc czasu. »
Autor: Etraveler.pl
Data publikacji: 05.09.2013 11:25
Liczba odwiedzin: 164888
Jak może wyglądać spotkanie Polaka z Warszawy z krajanem żyjącym w Argentynie, RPA bądź Chinach? Czy podróż może nas otworzyć nie tylko na egzotykę, ale i polskość? Do przeżycia takiej przygody zachęca Muzeum Emigracji w Gdyni w konkursie im. Pawła Edmunda Strzeleckiego. Pod hasłem „Poznaj się na rodaku!” zbierane są reportaże fotograficzne bądź filmowe o wyjątkowych osobowościach napotkanych w drodze. »
Powered by Webspiro.