Dziś jest 22.12.2024
Imieniny obchodzą Honorata, Zenon, Franciszka, Beata
Autor: Marta Pieńkowska
Data publikacji: 29.03.2012 15:09
Liczba odwiedzin: 4189
Tagi: azja, europa, armenia, gruzja, bułgaria, rumunia, mongolia, indie, nepal, himalaje, kaukaz, podróżnicy, wywiady, zadanie 8, marta pieńkowska
Zapraszam Was w niezwykłą podróż z Krzysztofem Kamińskim – podróżnikiem, fotografem, autorem przewodnika po Gruzji i Armenii oraz współorganizatorem Festiwalu Kultury Irlandzkiej w Bielsku-Białej. Naszą wyprawę zaczynamy w Rumunii, potem pojedziemy koleją transsyberyjską z Moskwy do Irkucka. Przez Mongolię i Indie dotrzemy do Nepalu. W planach mamy również odwiedzenie Magicznego Zakaukazia. A więc zaczynamy!
Marta Pieńkowska.: Która z podróży najbardziej zapadła Panu w pamięć i dlaczego?
Krzysztof Kamiński.: Każda podróż zajmuje szczególne miejsce w mojej pamięci. Każda jest na swój sposób wyjątkowa, każda przynosi nowe doświadczenia. Wycieczka do Mongolii dała mi dużo spokoju i dystansu do życia i do codziennych problemów. Może z czasem zapomnę jej szczegóły, ale wpływ jaki na mnie wywarł ten kraj, pozostanie we mnie na długo.
Dobrze pamiętam swój pierwszy wyjazd do Rumunii w połowie 2001 roku. Było to tuż po ukazaniu się pierwszego polskiego przewodnika po tym kraju (po roku 1989, wydawnictwo Pascal). Rumunia wielu kojarzyła się z powszechną biedą, starsze pokolenia pamiętały ten kraj z handlu kremem Nivea na dworcach kolejowych lub przydrożnych parkingach w drodze na wczasy do Bułgarii. Jedynymi osobami, które mogły mi coś powiedzieć na temat tego, co tam zastanę, była para podróżników z bielskiego Speleoklubu. Oni jednak wtedy znali Rumunię głównie od strony gór i zalecali, by trzymać się od miast z daleka.
Tak to więc, tuż po wjechaniu do Rumunii, gdy znalazłem się w Aradzie w nocy, zamiast po długiej podróży poszukać noclegu w jakimś hotelu lub pensjonacie, starałem się uciec jak najdalej od cywilizacji. Skutkiem tego wylądowałem na noc gdzieś pod płotem, z tyłu dworca. Próbowałem zasnąć, ale co chwilę budził mnie hałas, jaki powodował biegnący po karimacie ślimak. Potem było czasem lepiej (przejście przez Retezat, noc przegadana z pewnym bezdomnym na dworcu Bucuresti-Nord), czasem gorzej (wizyta w Bukareszcie - hordy psów i pazerni idioci na tym samym dworcu), ale gdy zobaczyłem z okien pociągu Sighisoarę wiedziałem już, że to dopiero początek mojej przygody z Rumunią.
M.P.: W 2010 roku dotarł pan pociągiem z Moskwy do Irkucka, a następnie do Mongolii. Czy ta podróż koleją transsyberyjską była ciekawa? Czy spotkały Pana jakieś przygody? I czy ciężko było przetrwać tyle godzin w pociągu?
K.K.: Teraz wspominam tę podróż miło, niemniej przyznać muszę, że się trochę wynudziłem. Ponad 80 godzin jazdy to sporo. W drodze do Irkucka nie trafiłem na interesujących współpasażerów (chociaż to plackarta i wybór był spory), a dodatkowo miałem górne łóżko, przez co i z widokami było średnio. Z powrotem, w drodze z Ułan Ude było lepiej: Ukrainiec, żonaty z Polką i mieszkający w Moskwie, dwie moskwianki wracające z wakacji znad Bajkału i Ljuda – duża słowiańska kobita, szefowa kuchni w zakładach lotniczych w Ułan Ude. Sporo godzin przegadaliśmy, sporo piwa wypiliśmy. I wtedy też spotkała nas przygoda z rosyjską milicją. Było ich dwóch: zły milicjant i dobry milicjant. Podeszli do nas w pociągu. Dobry poprosił o paszporty. Zły warknął: „Kto was priglasil?!?”. W tym pozornie niewinnym pytaniu kryły się kłopoty. Otóż po Rosji w teorii nie można podróżować samemu, a żeby dostać wizę turystyczną, trzeba przedstawić tzw. voucher potwierdzający, jakie biuro i w jakim zakresie będzie się nami w kraju zajmować.
Wszyscy wiedzą, że jest to fikcja, niemniej nie przeszkadza to milicji sięgać po pieniądze turystów. Możliwości jest wiele: gdzie jest przedstawiciel biura? Nie ma? 1000 rubli. Jaki jest plan wykupionej przez was wycieczki? Za mało szczegółowo – 1000 rubli. Gdzie nocujecie po przyjeździe? Dokąd z Moskwy? Czym? O której godzinie? Czy są wykupione posiłki? Gdzie? Znalezienie pytania, na które niesatysfakcjonująca odpowiedź da pretekst do poproszenia o pieniądze, jest jedynie kwestią czasu. Nas jednak mogli co najwyżej poprosić o autograf, bo mieliśmy wizę tranzytową i mieściliśmy się w zaplanowanym czasie przejazdu. Gdy się zorientowali, natychmiast zły przemienił się w dobrego policjanta, a co więcej, znalazł w rodzinie korzenie polskie, po czym zaczął podkreślać, jak wielką tragedią była dla niego katastrofa w Smoleńsku…
Znamienne jest, jak na tę przygodę zareagowali wymienieni powyżej współpasażerowie - Rosjanie. Gdy pojawiła się przy nas milicja, momentalnie urwała się rozmowa, wszystkich natomiast zainteresował przesuwający się za oknem las brzozowy. Ciągnący się tam już zresztą niezmiennie od około tysiąca kilometrów… Nie mam o to do nich pretensji – to zjawisko tylko dobrze pokazuje, jak chore w Rosji są relacje społeczeństwo-organy państwowe. Później też dowiedzieliśmy się, że milicja często wpada do wybranego wagonu transsibu, pyta prowadnika lub prowadnicy (konduktora lub konduktorki zajmującej się wagonem), czy są jacyś obcokrajowcy. Słysząc odpowiedź twierdzącą, ruszają po premię.
M.P.: Co Pana najbardziej urzekło w Mongolii: krajobrazy, przyroda, kultura? Dlaczego warto tam pojechać?
K.K.: Wiele razy przed wyjazdem słyszałem pytanie: po co? Przecież tam nic nie ma. Prawda – zabytków raczej nie ma, kultura w naszym tego słowa rozumieniu szczątkowa. Natomiast krajobrazy bajeczne. Przyroda wspaniała. No i cudowna zgodność rytmu życia koczowników z naturą. Warto tam pojechać, by odnaleźć spokój. Równowagę. Usłyszeć siebie. I podziwiać ten kraj. Patrzeć. Chłonąć.
M.P.: Czy próbował Pan jakichś oryginalnych potraw w Indiach?
K.K.: Bardzo smakowały mi, serwowane w północnych Indiach tybetańskie pierożki momo. Odrobinę przypominały w smaku gruzińskie chinkali. Smakował mi również thaal, czyli danie podawane na jednym talerzu ze specjalnymi przegródkami, na którym znajdował się ryż, papki z mielonych grochowatych: grochu, cieciorki, soczewicy oraz różne warzywa marynowane. Wszystko na ostro, do jedzenia rękami. Często jadałem również mięso z bawoła lub kurczaka, podawane na wiele sposobów (w tym znanych w Europie, jak tikka masala czy curry). Najbardziej jednak odpowiadał mi hinduski sposób przygotowywania herbaty miętowej lub imbirowej: do szklanki wrzucano świeże, mięsiste liście mięty (lub kawałki imbiru), zalewano to wrzątkiem i dopiero potem wrzucano torebkę czarnej herbaty. Mięta przygotowana w ten sposób to raj w gębie.
M.P.: Czy to prawda, że Himalaje są zatłoczone i raczej ciężko odnaleźć tam spokój?
K.K.: Ladakh w połowie września taki nie jest. Jest dość pusto, a pogoda znakomita. Podobnie pustawo było w początkach października w Nepalu – w tym w tak turystycznej miejscowości, jaką jest Pokhara. Niemniej nie udało mi się skorzystać z uroków tras górskich, bo akurat w październiku 2009 roku, gdy się tam znalazłem, Nepal nawiedziły opady o charakterze monsunowym. Była to jednak anomalia pogodowa, bo w październiku kraj ten od tego typu opadów powinien być już wolny. Dość powiedzieć, że przez cztery dni pobytu w Pokharze ani razu nie udało mi się zobaczyć szczytu górującego nad tym miastem: Machhapuchhare, zwanego „rybim ogonem”.
M.P.: Teraz może kilka pytań na temat Zakaukazia. Jest Pan autorem przewodnika po Gruzji i Armenii. Czy napisanie tego przewodnika było trudnym zadaniem?
K.K.: I tak, i nie. Tak, ponieważ gdy zbierałem materiały do przewodnika nie istniało w Gruzji nic, co można by było nazwać „informacją turystyczną”. Nie było jednego zbiorczego miejsca, gdzie można by było potwierdzić istnienie połączeń międzymiastowych. Ponadto duża część połączeń była nieregularna, czasowa i zbyt niepewna, by umieszczać ją w książce, na podstawie której turyści planują swoją podróż. Poszukiwanie danych do książki było przekopywaniem się przez mnóstwo materiałów pochodzących najczęściej z czasów Związku Radzieckiego, zwykle mocno zdezaktualizowanych.
Z drugiej strony niektóre informacje, chociaż rzekomo najaktualniejsze, okazywały się być finalnie jedynie marzeniami Gruzinów o tym, jak ich kraj miałby wyglądać za kilka lat. Na szczęście kontakt z otwartymi i przyjaznymi Gruzinami był czystą przyjemnością i dzięki ich uwielbieniu do własnego kraju mogłem dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy i dotrzeć do wielu ciekawych miejsc, których nie mogłem znaleźć w żadnej książce czy folderze.
Lepiej rzecz się miała z Armenią. W Armenii istniała informacja turystyczna, dobrze zorganizowana i poinformowana. Stosunkowo łatwo można było również spotkać się z ormiańskimi autorami książek o Armenii, którzy pomagali zdobyć przydatne materiały do pracy i wskazywali miejsca, do których nie zawsze docierali turyści. No i również Ormianie to nacja dumna ze swojego kraju i gościnnie przyjmująca każdego. A kogoś, kto o ich kraju pisze, w szczególnie gościnny sposób.
M.P.: Co jest najciekawszym elementem Armenii: krajobrazy, kultura, ludzie, zabytki czy może kuchnia?
K.K.: Chyba wszystko, co wymienione w pytaniu. Armenia jest pod tym względem wyjątkowa. Proszę spojrzeć na świątynie: chociażby Gegard czy Tatew. Łączą w sobie wszystko: zlokalizowane w cudownych okolicach są pięknymi przykładami ormiańskiej architektury sakralnej. Ich wiek i wartość kulturowa imponują, a na dodatek w pobliżu można zjeść pyszne szaszłyki w lawaszu. Ludzie, może poza kierowcami o zamiarach morderczych, są wyjątkowi.
W swoich podróżach po Zakaukaziu zawsze z odrobinę większą przyjemnością gościłem w Armenii. Miałem wrażenie, że ten kraj jest bardziej uśmiechnięty, delikatny i to mi odpowiadało. Gdy pytany byłem o wrażenia z tych krajów odpowiadałem, że Gruzja jest jak mężczyzna Kaukazu: silny, z marsową miną, dumny, waleczny. Armenia natomiast kaukaską pięknością, delikatnie sunącą w tańcu. Napełniającą serce pięknem i otuchą.
Ciekaw jestem swoją drogą, czy Armenia pod względem liczby turystów z Polski dorówna Gruzji, gdy już władze tego kraju zdecydują się znieść wizy dla Polaków.
M.P.: W tym roku wybiera się Pan na wyprawę po Azji. Czy mógłby nam Pan zdradzić, które kraje planuje Pan odwiedzić?
K.K.: Na razie trudno mi powiedzieć coś na pewno. Wykonuję tzw. „wolny” zawód i dlatego trudno mi przewidzieć, w jakiej kondycji finansowej będę w okolicach września, kiedy to przewiduję podróż. Mam dwa plany uzależnione od wspomnianej kondycji. Plan minimum zakłada półtora miesiąca w Azji centralnej, najprawdopodobniej będzie to Kazachstan i, być może, Kirgistan. Plan maksimum, to około dwa miesiące w Azji południowo-wschodniej, z czego miesiąc pieszego spaceru wzdłuż pewnej interesującej trasy. Ale na temat szczegółów milczę, żeby nie zapeszyć. Na pewno w trakcie podróży będę zamieszczał fotorelacje na swojej stronie: www.krzysztof-kaminski.com. Zapraszam!
Infolinia(22) 487 55 85
Pn.-Pt. 8-19;So-Nd. 9-19
Powered by Webspiro.